Gran Canaria I
Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła mnie po wylądowaniu na wyspie, było ciężkie, gorące powietrze. Tak przytłaczające, dla mnie, że nie mogłem przyzwyczaić płuc do prawidłowego oddychania. Na lotnisku dostałem mapę wyspy (przydatna rzecz), którą potem zgubiłem.
Napatrzyłem się na kobiety w Barcelonie i doszedłem do wniosku, że na Gran Canarii również znajdę plażę nudystów. Zerknąłem więc do telefonu i dowiedziałem się, że największa plaża nudystów jest w Maspalomas, na południowym krańcu wyspy. To miał być mój pierwszy przystanek.
Zanim zdecydowałem się tam dotrzeć, potrzebowałem zakupów. Znalazłem na mapie Lidla. Zrezygnowany tym, że muszę przejść 5 km, smętnym krokiem wylazłem na autostradę i szedłem poboczem, aż dotarłem do małego miasteczka. Zakupy się udały, z tym, że niechcący kupiłem wino zamiast napoju :P Nie sądziłem, że w plastikowych butelkach, do tego czarnych, z różnymi owocami na etykiecie sprzedają wino. Dowiedziałem się o tym dopiero, gdy otworzyłem butelkę siedząc na ławce w parku i dokładniej przyjrzałem się hiszpańskim napisom. Procenty były napisane bardzo drobnym drukiem, a hiszpańskiego nie znam, więc skąd miałem wiedzieć? hehe Po pociągnięciu paru łyków i zjedzeniu całej bagietki, postanowiłem wyjść na autostradę i ruszyć na południe.
Wtedy spotkałem człowieka, bez którego mój pobyt na wyspie byłby niczym, a i wrócić do Europy też bym nie wrócił. Miguel Quintero - nauczyciel hiszpańskiego i angielskiego, poeta, przewodnik, informatyk, kelner, recepcjonista, bezrobotny, swego czasu akwizytor. Gość, który zajmuje się w zasadzie wszystkim. Pierwszy "tubylec", którego poznałem. Mieszka z mamą w miasteczku Valleseco na Gran Canarii. Tak się szczęśliwie złożyło, że jechał stopem z Valleseco do przyjaciela w Las Palmas, od którego pożyczył samochód, by rozwieźć parę CV. Czasem tak bywa, że najodpowiedniejszych ludzi spotykamy w najmniej oczekiwanym momencie.
Zmierzał w kierunku Puerto Rico, co jest znacznie dalej niż Maspalomas i zaproponował mi przejażdżkę. Zgodziłem się bez namysłu. Pokazał mi jedną z najpiękniejszych plaż na wyspie, do której prowadzi ścieżka przez skały. Patrzyliśmy na nią z brzegu klifu. Nie omieszkał wspomnieć, że Tiritańia to także plaża nudystów. Z tym, że rzadko uczęszczana, ponieważ ciężko się tam dostać. Za to naprawdę warto, bo jest niesamowita. Zdjęcie po prawej:
Prowadzi do niej wąska, kręta ścieżka między skałami. Jest to plaża "prywatna" jak to określił Miguel. I dobrze, że nie ma tam ruchu, bo dzięki temu woda jest przejrzyście czysta. Odwiedziłem ją jakiś tydzień później. Zresztą nie pamiętam, bo straciłem rachubę.
Tak więc mój towarzysz, pokazał mi miejscowość, a w zasadzie kurort Playa del Cura, który również odwiedziłem podczas pieszych wędrówek oraz Puerto Rico. Oba miejsca są miejscem akcji opowiadania "Byłaś moim snem". Ale o tym później.
Miguel wysadził mnie pod latarnią morską w Maspalomas i wskazał drogę na plażę. Wymieniliśmy się wcześniej numerami tel oraz kontaktem na FB. To jest najbardziej pozytywnie nastawiony do ludzi i życia człowiek, jakiego znam. Gdy się pożegnaliśmy, nie wiedziałem, jak bardzo będę go potem potrzebował.
Pierwsze wrażenie z pobytu na plaży było w miarę pozytywne, ale im dalej szedłem tym mniej cieszyłem się będąc tam. A gdy dotarłem do części plaży, na której były same golasy, zrzuciłem rzeczy, usiadłem na piasku i nic mi się nie chciało. Wokół sami Niemcy. Starzy Niemcy. Po sześćdziesiątce. Postanowiłem pójść na wydmy. Tak, w Maspalomas są prawdziwe wydmy jak na pustyni! Prawie sami... Gdy postanowiłem wbiec po raz pierwszy do oceanu, a przedtem zacząłem się rozbierać, podszedł do mnie młody, dobrze zbudowany nagi mężczyzna i pytał jakie sporty uprawiam. Nigdy w życiu nikt mnie nie podrywał. Jeśli mają, to robić sami faceci to wolę by zostało tak, jak wcześniej... Ochyda...
Wpadłem na pomysł, że zapakuję moje torby do worka na śmieci i zakopię worek w piasku. Widziałem jak z daleko stał na wydmie jakiś stary facet i gapił się w moją stronę. Zastanawiałem się, czy zadzwoni po służby, ale nikt nie przyjechał. Rzeczy zakopałem u zbocza małego nasypu, w pobliżu którego rosły kępy kującej trawy. W tych trawach mieszkało mnóstwo wielkich jaszczurek. Co gorsza, nie bały się ludzi i podchodziły gdy tylko wyczuwały jedzenie. Za to ja miałem stracha, gdy nocą coś skrobało materac, na którym spałem. Tak, spałem w wydmach, pod gołym niebem okryty kurtkami i grubym swetrem. Czasami zawijałem stopy w ręcznik, gdy było zbyt zimno. Wprawdzie dni są tam ciepłe, ale noce, już niespecjalnie.
Pierwszego wieczoru udałem się na ponowne zakupy do Lidla. Po długiej wędrówce z plecakiem po mieście, w samych spodenkach, obłapiany spojrzeniami kobiet z chustami na głowie dotarłem do celu, po czym zgasiłem pragnienie sokiem z pomarańczy. Chyba najlepszy jaki piłem w życiu.
Droga powrotna nie była już tak radosna, ponieważ padła mi bateria w telefonie i nie miałem pewności którędy iść. Szedłem więc prosto w stronę morza, bocznymi uliczkami. Przeskoczyłem jakieś ogrodzenie i znalazłem się na równo, niemal płasko ściętej trawie. Pole golfowe, pomyślałem, ludzie płacą grubą kasę, żeby tu wejść, a ja się po prostu zgubiłem. Ale fart. Przeszedłem przez szerokość pola, aż dotarłem do płotu po drugiej stronie. Szedłem wzdłuż niego i znalazłem wyrwę. Zastanawiacie się dlaczego musiałem szukać dziury? choćby dlatego, że od strony wydm, rosły wysokie kaktusy, przez które nie mógłbym się w żaden sposób przedrzeć. Szczęśliwie dla mnie ktoś zniszczył ogrodzenie przygniatając ścianę z kaktusów konarem drzewa. Po chwili znów znalazłem się na terenie Dunas de Maspalomas. Przez chwilę żałowałem, że nie przejechałem się wózkiem golfowym, ale uznałem to za zbyt ryzykowne.
Po pokonaniu przeszkody z kaktusów, musiałem pokonać znacznie trudniejszą. Mianowicie odnaleźć nasyp, w którym ukryłem moje bagaże. Najpierw trzeba było pokonać 2 km wydm w zupełnych ciemnościach. I jakimś cudem wyjść na plażę we właściwym miejscu. Postanowiłem więc kierować się w stronę oceanu. Musiałem iść w cały czas prosto. Potem mógłbym odszukać wydmę, przez którą przeszedłem z plazy, a z tej wydmy być może w ciemnościach zobaczyłbym zarys krzewów wystających z mojego nasypu. Niestety ani jedno ani drugie nie udało się tak szybko jak to sobie zaplanowałem. Zamiast iść cały czas prosto, zboczyłem, by ominąć kujące krzewy. Stopy mnie bolały od chodzenia po mieście ale za to piach przynosił kojącą ulgę. A gdy wreszcie dotarłem na plażę byłem w zupełnie innym miejscu. Potem łaziłem ze dwie godziny w jedną i drugą stronę, aż wreszcie znalazłem ten charakterystyczny biały znak. Reklamówkę, przyczepioną do gałęzi drzewa. Pierwsza noc minęła szybko. Byłem strasznie zmęczony.
Następnego dnia obudziło mnie słońce. Gdy wstałem zobaczyłem pierwszych "pingwinów" snujących się między wydmami. Tak nazywałem nagich starców, którzy migrowali z plaży by chować się w krzakach, trzepać gruchy lub podglądać innych "pingwinów". Czasami nawet dobierali się w pary. Wpadłem na pomysł by jakoś ich wykorzystać. Jestem masażystą i miałem ze sobą olejek. Rozłożyłem mój materac w cieniu wielkiego krzewu i przyczepiłem kartkę do drewnianego słupa. Nie miałem wielu klientów, bo większość pytała o "happy end". Szkoda słów. Ale znalazło się paru normalnych. Jak np John z Belgii, fajny facet z tym, że miał pierścień na penisie. Inni byli znacznie gorsi, bo nosili różne metalowe kształty przytwierdzone do krocza. I nie mówię tylko o mężczyznach.
Późnym popołudniem musiałem odreagować. Postanowiłem wykorzystać swój materac i fale. Świetna zabawa. Wypływałem 20 metrów od brzegu i ustawiałem się frontem do fal o wysokości nieco ponad pół metra. Potem fala niosła mnie na materacu w stronę brzegu. Oczywiście jeśli zdołałem się utrzymać. Ta sztuka udawała mi się rzadko. Zrezygnowałem, dopiero, gdy rozbiłem łokieć na jednym z kamieni, którymi usiane było dno. Nie zauważyłem kiedy dopłynąłem do tego obszaru. Tak czy inaczej, zabawa była świetna.
Kolejny akapit niektórym radziłbym ominąć. Jest dość niesmaczny, ale konieczny do opowiedzenia.
Koło południa kolejnego dnia spotkałem się z głębokim niezadowoleniem Ramona, mężczyzny który jest fizjoterapeutą i także masażystą, a ja "wszedłem" na jego teren. Z tym, że on pracował na zupełnie innych zasadach. Z etyką miały one tyle samo wspólnego co cukier i sól. Łaził goły między krzakami z tym swoim plecakiem, w którym nosił pewnie koc, olejki i wole nie wiedzieć co jeszcze. Szukał chętnych ludzi, którzy zechcieliby skorzystać z jego usług. Raz widziałem, jak mu się udało znaleźć klienta. Siedziałem wtedy na swoim nasypie schowany przed słońcem w cieniu wysokich krzewów i patrzyłem jak Ramon gada z jakimś starszym gościem w okularach tłumacząc, że jest fizjoterapeutą itd. Najwyraźniej doszli do porozumienia, bo Ramon rozłożył na ziemi koc. Widziałem tylko głowę Ramona nachylającego się nad swym pacjentem. Z początku było cicho. Po kilku minutach usłyszałem odgłosy "oklepywania" - jednej z technik stosowanych w masażu. Potem usłyszałem śmiech tego drugiego i zauważyłem, że obraca się na plecy. Zaczął jakby mruczeć i po chwili jego nogi wylądowały na ramionach Ramona, który ręce trzymał na udach mężczyzny. Usłyszałem potem "Si... si... si..." Ramona i parę westchnień drugiego mężczyzny. Zapewne gorzej niż w gejowskim porno. Dobrze, że nic nie jadłem, bo bym zwymiotował z pewnością. Najgorsze jest to, że wcześniej Ramon tłumaczył mi, że on to robi 25 lat, że to jest jego życie, że on się z tego utrzymuje. Że od za to kupuje jedzenie. Smutne.
Dzień czy dwa po tej "scence", usłyszałem jak Ramon idzie podśpiewując jakąś hiszpańską piosenkę. Gdy przechodził obok, zapytał:
- Where is your people? (Gdzie są twoi ludzie?)
- I don't know Ramon. I don't know. (Nie wiem Ramon. Nie wiem)
Zniknął gdzieś między kępami traw. Potem przyszedł do mnie i powiedział:
- Hey, amigo! (hej, przyjacielu!)
- Hi Ramon - odparłem i podaliśmy sobie ręce. (Cześć Ramon)
- How are you? (Jak się masz)
- Not so bad. (Nie tak źle)
- I have a gift for you. (Mam dla Ciebie prezent)
- But i don't have any money. (Ale ja nie mam pieniędzy)
- Don't worry, its for free. You're very good person. Take it. (Nie martw się, to za darmo. Jesteś bardzo dobrą osobą. Weź je)
Wysypał na mój koc stos okularów przeciwsłonecznych i widząc moją nieśmiałość, sam wybrał takie, które powinny do mnie pasować. Podziękował, życzył powodzenia i odszedł. Nie wiedziałem co zrobić. Zawołałem jeszcze:
- Thank you, amigo! (Dziękuję, przyjacielu)
Machnął ręką i odszedł. Już go więcej nie zobaczyłem.
Tak więc okulary przeciwsłoneczne. Zabawna ironia, bo zimą zawsze gubię rękawiczki, a tego lata znajdywałem okulary przeciwsłoneczne. Pierwsze, całkiem fajne znalazłem jeszcze w Biłgoraju. Drugie, w Barcelonie na plaży i zgubiłem je zaraz po lądowaniu na wyspie. Trzecie i chyba najfajniejsze, przy autostradzie gdzieś za Madrytem. Mam je do tej pory i czekają cierpliwie na rozpoczęcie lata.
Swój ostatni dzień w Maspalomas spędziłem leniuchując na plaży. Wyławiałem wzrokiem co młodsze i atrakcyjniejsze kobiety i starałem się zapisać ten obraz w pamięci. Moją największą uwagę przykuła kobieta o kręconych włosach, która ćwiczyła coś w rodzaju tai-chi. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że była całkiem naga. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. W tym jednym magicznym momencie, była najpiękniejszą kobietą na wyspie. Gdybym miał więcej śmiałości i pewności siebie, być może odważyłbym się z nią porozmawiać. Nawet teraz, gdy to piszę, nabieram przekonania, że źle zrobiłem nie próbując. Czasem jestem dobry w marnowaniu okazji.
Czekałem do zachodu słońca. Porobiłem parę fotek, bo telefon udało mi się wcześniej naładować w jednym z barów. Kupiłem piwo "Tropical" i usiadłem w kąciku baru czekając aż wskaźnik baterii osiągnie 100%. Nie skończyło się na jednym. Było całkiem dobre mimo iż słabe, bo 4.5%:)
Straciłem rachubę. Nie wiem, które to były dni tygodnia ani tym bardziej miesiąca. dlatego musicie mi wybaczyć pominięcie tych informacji. Może bliżej odlotu to Madrytu pojawią się jakieś daty.
Wiem, że południe wyspy opuściłem po mniej więcej 7-8 dniach. Potem wróciłem na chwilę, nie wiem po co. Przed wyjazdem zahaczyłem o centrum handlowe, gdzie naładowałem do pełna baterię, którą poprzedniego dnia wykorzystałem na zdjęcia. Siedziałem w tamtejszej toalecie ze dwie godziny. Podobnie jak w Barcelonie. Trzeba sobie jakoś radzić, nie?
Ruszyłem w długą, pieszą wędrówkę. Jakieś 20-25 km. Z Maspalomas do Taurito, gdzie zamierzałem spędzić dzień na ukochanej plaży Miguela. Niestety wędrówka w tamtą stronę zajęła mi więcej niż jeden dzień. Razem z łapaniem stopa, co się nie powiodło za sprawą pewnego dziwnego kolesia.
Stałem gdzieś na przystanku tuż, za granicą Maspalomas z tabliczką "Taurito". Nie wiem jak długo to trwało, ale zatrzymał się młody mężczyzna. Pewnie młodszy niż ja. Stanął po drugiej stronie ulicy. Sprawdziłem czy mogę przejść bezpiecznie i podszedłem do niego.
- Do you speak english? - zapytałem. (Czy mówisz po angielsku)
- A little - odpowiedział. Ogarnął mnie przy tym wzrokiem i oblizał usta. (Trochę)
To było dziwne uczucie.
- I go to Puerto Rico - powiedział. (Jadę do Puerto Rico)
- Its ok. It will be enough for me. (W porządku, dla mnie będzie wystarczająco)
- But i could take you to Taurito for something. (Ale mogę zabrać cię do Taurito w zamian za coś)
- I dont understand. (nie rozumiem)
- I pay you ten euro (Zrozumiałem, że to ja mam mu zapłacić 10 euro, nie wiem czemu)
- Sorry, i dont have money. (Wybacz, nie mam pieniędzy)
- I take you if you bolw my dick, for ten euro. (Sami sobie przetłumaczcie, sorki)
- hahaha, No, thank you - (Nie dziękuję) odpowiedziałem mocno zniesmaczony i odsunąłem się od wozu widząc, jak oblizuje wargi. - Pieprzony pedał - dodałem. Tylko się głupio uśmiechnął.
- I will pay you 20 euro! (Zapłącę Ci 20 euro)
- It will be better for me if i go on my feet. (Dla mnie będzie lepiej, jak pójdę pieszo)
- 30! - krzyczał, gdy zabierałem torbę i szedłem już poboczem,
- 40! - usłyszałem po raz ostatni.
Miałem mocne obawy przed łapaniem stopa. Trochę się bałem, że ten koleś znów się gdzieś pojawi. Ale miałem swój wierny nóż pod ręką w razie czego. Potem żałowałem, że nie wsiadłem do jego auta, nie przyłożyłem mu ostrza do gardła i nie kazałem oddać całej kasy. Szedłem więc poboczem ulicy i przechodziłem za barierkę, gdy przejeżdżał autobus lub jakiś większy samochód. Podobało mi się to, że kierowcy autobusów pozdrawiali mnie machnięciem ręki widząc, jak schodzę im z drogi. Równie miły gest spotykał mnie ze strony kierowców między innymi w Maspalomas, gdy chodziłem po mieście. Stawałem na przejściu dla pieszych i zawsze, dosłownie zawsze zatrzymywał się kierowca, czy to mężczyzna, czy kobieta i pozwalali przejść. Nie raz zatrzymywali się z piskiem opon, co dla mnie było głębokim szokiem. Podobała mi się także ich radość wymalowana na twarzy, gdy dziękowałem im z uśmiechem skinieniem głowy lub podniesionym kciukiem. Ogólnie ludzie mieszkający na wyspie są pozytywnie nastawieni i otwarci. Dotknęło mnie to szczególnie kilka dni później, po opuszczeniu Gui Gui. Zdjęcie poniżej, z prawej zrobiłem stojąc na brzegu klifu, pod którym rozciągała się plaża z czarnym piaskiem. Czasami warto iść na skróty.
Nie zdołałem zobaczyć upragnionej plaży przed zmrokiem. Gdy dotarłem do miejscowości Arguineuin musiałem znów podładować baterię. Kupiłem puszkę coli w jednej z tamtejszych lodziarni. Usiadłem na tarasie i przyglądałem się mieszkańcom miasta. Uśmiechnięci, głowy uniesione wysoko, opowiadający sobie dowcipy i mówiący każdemu obcemu "dzień dobry", łącznie ze mną. W Hiszpanii też było miło, ale tutaj, przebywanie wśród ludzi z Gran Canari, a nawet obok nich, jest o wiele przyjemniejszym doznaniem. Wszechobecna radość z życia i swoboda. Może dlatego, że problemy Europy tak bardzo ich nie dotykają.
Pożegnałem się z tym miasteczkiem mniej więcej godzinę przed zachodem słońca, który przywitał mnie w Balito. Dokładnie w połowie drogi między Arguineguin a Puerto Rico. Postanowiłem zapolować tam na kraby, bo byłem głodny z kończyło mi się jedzenie. Niestety brak jakiegokolwiek doświadczenia mocno dawał mi się we znaki. Skończyło się obtartą kostką. i stłuczonym kolanem.
Powoli zapadał zmrok, więc postanowiłem poszukać dobrego, bezpiecznego miejsca na nocleg. Znalazłem fajne miejsce w wąwozie pół km za miastem. Tuż przy pieszym szlaku prowadzącym na wzgórza przy Puerto Rico. Było dziwnie zimno. Ale ubrałem się w to, co miałem, rozpaliłem ogień i usnąłem. Obudziłem się około 8 nad ranem. I ruszyłem w drogę po krótkim, biednym śniadaniu.
Po godzinie dotarłem do Puerto Rico. Czy wspomniałem już, że będąc na wyspie, nie było dnia, bym nie zobaczył nagiej kobiety? Nawet jeśli nie zaglądałem na plaże nudystów. Nawet w Puerto Rico, na plaży Amadores. Zaskakujące.
W każdym bądź razie, moja piesza wędrówka osiągnęła kulminacyjną fazę. Byłem zmęczony niemiłosiernie. Odpocząłem w parku, a za towarzystwo miałem kilka czarnych kotów. To było dziwne. Siedziały przy mojej ławce i gapiły się tymi błyszczącymi oczami. Uciekły, gdy tylko sięgnąłem po telefon, by zrobić im zdjęcie. Cwane bestie.
Następnym przystankiem w drodze na Tiritańię, był kurort Playa del Cura. Po drodze musiałem przejść przez jeden lub dwa tunele, nie pamiętam. Wiem, że do Playa del Cura szedłem brzegiem klifu zamiast ulicą. Skoro było przejście, niebezpieczne, to nie bezpieczne, ale zawsze szybsze, to trzeba było skorzystać obowiązkowo. Kamienie dość śliskie, ale w miarę równo ułożone, więc nie było tragedii. Wiecie, omijałem asfaltowe drogi, bo ciężko mi się było poruszać. Miałem okropne odciski na obu stopach a na plecach cały czas nosiłem ciężkie torby. Kulałem niemal bez przerwy, a gdy stanąłem na mniejszy kamyk,musiałem zacisnąć mocno zęby, by nie krzyknąć z bólu. Polecam w długie podróże zabierać droższe, lecz wygodne buty.
Do Tiritanii brakowało mi trzech kilometrów. Lecz zanim tam doszedłem musiałem znów podładować telefon. Poszedłem do supermarketu, zrobiłem zakupy i usiadłem przy wyjściu, gdzie było gniazdko. Nikt mnie nie przegonił. Zauważyłem, jak jeden gość, kupował piwo w puszcze, w zasadzie dwa. Jedno otworzył stojąc przy kasie i zaczął pić. Tak bardzo go suszyło. Sprzedawczyni nic nie powiedziała. Skasowała tylko drugą puszkę i podziękowała za zakup. Zabawny fakt.
Po naładowaniu telefonu, ruszyłem w dalszą drogę. Nie wiem jak długo szedłem, ale musiałem minąć kolejny tunel i wreszcie dotarłem na miejsce. Do plaży prowadziła półkilometrowa ścieżka między skałami. Zejście nie należało do trudnych, ale droga powrotna nie była już tak wesoła. Na szczęście czekała mnie dopiero następnego dnia. Postanowiłem trochę popływać nago na materacu i porobić parę fotek. Zapakowałem telefon, pieniądze i dokumenty w plastikowy, hermetyczny pojemnik na żywność i wypłynąłem w otwarte morze :P no, prawie otwarte:P 200 m od brzegu to i tak daleko ;p
Sama plaża była urocza. Trochę skał, trochę piasku, a woda niesamowicie czysta. Romantyczne miejsce. Z tym, że droga na plażę już tak czysta i fajna nie była. Dodam jeszcze, że ta plaża była domem pewnego rybaka. Mimo kategorycznego zakazu wypisanego na tablice przy zejściu na plażę, znajdowało się tam kilka namiotów. W środku były puste i czyste. Był tam też wielki baldachim, pod którym stało łóżko, stół, krzesła, a nawet jakaś kuchenka. Widziałem podobne mieszkanko umiejscowione na półce skalnej. Górującej nad plażą. Dziwna rzecz.
Miguel miał rację. Ta plaża jest stosunkowo rzadko uczęszczana przez turystów. W ciągu całego dnia spotkałem tylko jedną parę. Dziewczyna była jak zwykle śliczna i co ważniejsze - nieskrępowana.
Woda przepięknie ciepła, aż nie chciało się wychodzić. Dopiero po kilku godzinach dryfowania na "tratwie" zdecydowałem się wrócić na ląd.
Wieczorem, przypłynął jeden z lokatorów zamieszkujących plażę. Znajomy wysadził go ze swej motorówki i odpłynął. Ja tymczasem rozłożyłem swoje rzeczy. Nie wiem dlaczego, ale pod wieczór dopadła mnie dziwnie dołująca nostalgia. Poczułem, że wszystko mi się wali. Straciłem sens wszystkiego. Tak nagle. W jednej chwili uleciała ze mnie cała energia. Usnąłem trzymając nóż w dłoni.
Przebudziłem się w środku nocy, gdy usłyszałem głośny syk. Bałem się, że to wąż, czy jakaś wielka jaszczurka. Niestety nie. To było gorsze. Przedziurawiłem nożem swój materac wsuwając w niego ostrze. Wprawdzie dziura nie była duża. Może centymetr długości, ale powietrze uciekało. Wkurzyłem się i zacząłem szukać łatki zapasowej, którą gdzieś miałem. Przeszukałem kilka razy wszystkie dziury. Wysypałem rzeczy z torby i świeciłem zepsutym drugim telefonem. Akurat teraz musiał się spieprzyć. Nie ma łatki. Pomyślałem, że gorzej by było gdyby zaczął padać deszcz. Położyłem się na tym materacu z którego uszło powietrze i chyba zacząłem płakać. Możecie się śmiać, że 27 letni mężczyzna płacze, bo zepsuł materac. Rzecz w tym, że zwaliło się w tym jednym momencie wszystko to, co doprowadziło mnie do tej właśnie chwili. Otarłem łzy i zamknąłem oczy. Pomyślałem: Niech to się już wreszcie skończy. Możecie brać pod uwagę wszystkie opcje tego życzenia i każda z nich będzie słuszna. Wiecie co się stało gdy otworzyłem oczy? spojrzałem w niebo i ujrzałem kilka spadających gwiazd. Taką krótką serię. Niespodziewanie wpadłem na pomysł załatania dziury. Czym? Zapytacie. Otóż kawałkiem ceraty, którą wysłane było wnętrze mojej torby na ramię. oderwałem kawałek, oblepiłem klejem w stylu "Kropelki" i przyłożyłem prowizoryczną łątkę do dziury w materacu. O dziwo zadziałało! Powietrze do tej pory nie ucieka spod tej łatki! Wszystko się wtedy zmieniło. Cały bezsens uciekł daleko a ja miałem znowu ochotę do działania.
Po prawej droga na plażę. Tam u góry widać wylot kanału, a po jego obu stronach zaczyna się ścieżka na plażę.
Rankiem zobaczyłem nagiego mężczyznę, który chodził między skałami. Przedstawił się jako Tony. Opowiadał, że tutaj mieszka i powiedział też, że ma przyjaciela w Polsce, który mieszka w Warszawie. Wspomniał o tym, że tam jest teraz bardzo zimno. Cieszyłem się, że jestem tak daleko od tego chłodu.
Szczerze mówiąc nie pamiętam po co wróciłem do Maspalomas. Nie mam zielonego pojęcia czego szukałem w mieście, w którym spędziłem cały tydzień. Niepotrzebna, bolesna przechadzka. Dodam, że w drodze powrotnej spędziłem noc w tym samym wąwozie i w tym samym miejscu, co w drodze na Tiritanię. Napisałem do Miguela na FB z zapytaniem, jakie miejsca powinienem odwiedzić, zanim opuszczę wyspę. Odpowiedział, że przynajmniej dwa. Roque Nublo - wzgórze powstałe w wyniku wybuchu wulkanu. W zasadzie znajduje się ono na brzegu gigantycznego krateru. Oraz plażę Gui-Gui w zachodniej części wyspy. Wybrałem to drugie sądząc, że będzie łatwiej. Nie uśmiechało mi się iść pieszo w góry, a plaże były wg mnie bardziej przyjazne. Przyjazna była, ale droga na nią... cóż, przynajmniej cholernie ciężka.
Tym razem nie musiałem przebywać pieszo kilkunastu kilometrów. Tuż za Maspalomas spotkałem dwie Norweżki i chłopca, którzy zatrzymali się małym "smartem". Byłem tak zdziwiony, że na początku pomyślałem, że coś im się stało, dlatego się zatrzymali. Trine, czterdziestoletnia blondynka z Norwegii, zapytała, czy mówię po angielsku i czy chcę zabrać się z nimi. Oczywiście się zgodziłem. Jedynym mankamentem tej zabawnej przejażdżki było to, że musiałem się wcisnąć w fotelik dla dziecka! Zabawne, prawda? Zabawniejsze było to, że się zmieściłem bez większych problemów. Byłem prze szczęśliwy.
- Perfect! - zawołała radośnie Trine, widząc, jak wpasowałem się w fotel.
Opowiadała, jak kilkanaście lat temu, gdy po raz pierwszy przybyła na wyspę, szare i ponure dziś zbocza gór, wówczas porośnięte był← zielenią. A jej źródło to plantacje pomidorów. Ubolewała nad tym, że urok wyspy został zniszczony przez te wszechobecne kurorty, hotele i inne turystyczne głupoty.
Pożegnaliśmy się w dobrze mi znanym Argiunegun, gdzie czekałem około godzinę, aż ktoś mnie podrzuci. Spotkałem się z niemiłym gestem jednego taksówkarza, który pokazał mi środkowy palec. Odpowiedziałem z uśmiechem tym samym. Był też facet w żółtym ferrari, który chętnie by mnie podrzucił, gdyby nie jego dziewczyna. Cóż, pomyślałem, czas iść szukać spania. I znów wylądowałem w tym samym wąwozie. To zaczynało się robić nudne.
Tym razem przybyłem dość wcześnie więc postanowiłem zostawić bagaże w swoim "pokoju" i wdrapać się na pobliskie wzgórze, gdzie zrobiłem parę zdjęć przed i w trakcie zachodu słońca. Jeśli ktoś z Was czytał opowiadanie pt "Byłaś moi snem" to zna część tej opowieści. Wlazłem na najwyższy punkt wzniesienia skąd obserwowałem zbliżający się zachód słońca. Widok był nieziemski. Przyprawił mnie o głośny śmiech. W tej jednej chwili cieszyłem się, że jestem tam sam. Trochę egoistyczna myśl, ale bardzo mi ta chwila pomogła. Usłyszałem muzykę, dobiegającą z dołu. Zobaczyłem statek, który wyłonił się zza wzgórza i sunął taflą oceanu w kierunku portu. Na pokładzie było mnóstwo turystów a z głośników Pitbul śpiewał "Don't start the party". Byłem w takim dobrym humorze, że zacząłem wygłupiać się tańcząc w rytm muzyki. Ktoś musiał zauważyć postać w czerwonej bluzce i granatowych spodenkach, bo zaczęły się gwizdy a potem brawa gdy pomachałem w tamtą stronę. To był najbardziej niesamowity wieczór podczas całej wyprawy:) Podpisałem też kamień na wzgórzu z nadzieją, że nim spadnie deszcz, ktoś przeczyta napis i będzie wiedział, że był tu także Kamil z Polski. Byłem z siebie zadowolony. Czułem się wyzwolony od wszelkich nieprzyjemnych spraw.
Noc nadeszła szybko. Ale sen nieco później. Trochę się obawiałem, gdy zobaczyłem po powrocie jak myszy łażą po moim ubraniu, a potem kot, który skoczył ze skały niemal na moją głowę. Napisałem kilka ememesów do pewnej kobiety, przy której wtedy były moje myśli. Dzieliło na 5000 km, ale uczucie i tak pozostawało silne. Przynajmniej po mojej stronie.
Tym pięknym zachodem słońca postanawiam pożegnać Was. Ale bez obaw. To nie koniec historii. Pozostałą część spiszę lada dzień :) Na dole, tradycyjnie galeria zdjęć :)
Please, be patient Miguel. Next chapter will be about you.
Dodaj komentarz