POLSKA I FRANCJA.
Odkąd pamiętam, marzyłem o rajskich wyspach, o piaszczystych, plażach, o błękitnych wodach oceanu i niekończącej się słonecznej pogodzie. Przez cały czas, odkąd po raz pierwszy pojawiła się z mojej głowie ta myśl, traktowałem to jako fantazję rodem z "Parku Jurajskiego". Marznie z rodzaju tych, które miewa każdy ale nie wierzy, że kiedykolwiek się ono spełni. Siedząc przed ponad dwadzieścia lat w małym miasteczku w południowo-wschodniej Polsce, trudno było i realne spojrzenie na tak wybujałą fantazję. Dodatkową przeszkodą, była niska samoocena, ogromne obawy przed wyjazdem za granicę. Zawsze powtarzałem sobie, że tutaj mam wszystko, czego mi trzeba. "Zresztą, przecież, ja się tam z nikim nie dogadam", "nie znam obcych języków, poza angielskim i to słabo", "nie chce na razie wyjeżdżać, posiedzę z rok, może wtedy coś się wymyśli". Tak naprawdę to wszystko było jedynie wymówką, którą jak tarczą broniłem się przed podjęciem wyzwania. Prawda jest taka, że bałem się tego. Bałem się, że będę zdany tylko na siebie i nikt mnie nie poprowadzi za rękę.
Wszystko zmieniło się, gdy podczas poszukiwań znajomości w sieci, przebywałem na pewnym portalu i spotkałem się z... oszustką. Dziwna kobieta, która najwyraźniej nie miała nic lepszego do roboty jak tylko zabawiać się cudzym kosztem. Swoją drogą, ciekawe, czy tacy ludzie mają przyjaciół? W sumie nie istotne. W każdym bądź razie, udawała kobietę z wyższych sfer. Wykształconą, bogatą samotną damę. Który kawaler by się nie skusił? ręka w górę! Rzecz polegała na tym, że zaproponowała mi wyjazd na pewną hiszpańską wyspę rodem z "Pamiętników z wakacji". Podszedłem do tego sceptycznie, jednak zgodziłem się. Baba byłą cholernie (przepraszam za wyrażenie) przekonująca. Potrafiła wymyślić całą gamę najdrobniejszych szczegółów. Od kierunku studiów, zmyśloną biografię, po szczegóły z dziedziny architektury, którą to się zajmowała. A dokładniej projektowaniem wnętrz. Trudno było mi nie uwierzyć w to, że ona kłamie. Po prostu każdy detal był idealnie do siebie dopasowany. Zaczęła się gubić dopiero, jak ją przycisnąłem. Dodam, że pochodzi z Warszawy. To jest o tyle ważne, że właśnie tam mieliśmy się spotkać. Gdy zbliżał się termin naszego "wylotu", coś zaczęło się pierdzielić, tj zaczęło jej czegoś brakować. Wymyślała banalnie głupie problemy, których rozwiązanie jest porównywalne do 2+2. Głupie gadki typu "Ty nie masz czym przyjechać do Warszawy", "Spokojnie, nie ma problemu, przyjadę stopem. To tylko parę godzin. ", "nie trzeba, wyślę po Ciebie swojego kierowcę", "Dobrze, to ja poczekam, za ile będzie?". Po pewnym czasie dzwoni "Jeszcze nie dojechał? Złapał gumę. Zawsze jeździ jak mu się podoba. Stoi gdzieś u mechanika, powiedział, że za godzinę będzie u Ciebie." "dobra, ok, poczekam". Po godzinie dzwoni zła "Dupek powiedział, że się nie wyrobi dzisiaj, mam na myśli mechanika. A tamtego zwolnię, płacę mu 2 tys zł za jeżdżenie wozem za 80 tys, a co ona sobie wyprawia? Wiesz co? ja przyjadę po Ciebie". Potem stwierdziła, że w Rykach miała wypadek. Więc powiedziałem, że do niej przyjadę. Powiedziała w smsie "Pani XXX nie może teraz rozmawiać, została przewieziona do prywatnej kliniki w Warszawie". Dobre, prawda? Podobnych historii możemy usłyszeć setki. Z tym, że ofiarami tego typu "zabaw" częściej padają kobiety niż mężczyźni. W każdym bądź razie, uznałem, że sam mogę pojechać na tą wyspę i nie potrzebuję do tego niańki. Pomysł i przekonanie, że się uda, zrodziły się podczas podróży do Gdańska na mecz Polska-Dania. Wyjazd był moim pomysłem, ale także powodem tego wyjazdu była kobieta. Bardziej prawdziwa o tej śmiesznej Warszawianki, ale tak samo obłudna, choć z fajnym dekoltem . Pozdrowienia dla Kasi spod Łukowa.
Zacząłem szukać w internecie tanich połączeń z Polski do Las Palmas siedząc na plaży nad Bałtykiem. Niestety tanie połączenia były już nieaktualne, a o takich powyżej tys zł mogłem zapomnieć, bo skąd wziąłbym aż tyle kasy? Dlatego wpadłem na pomysł, żeby wylecieć z innego miasta w Europie, bo będzie bardziej ekonomicznie :) Sprawdzałem Londyn, Brukselę, Paryż, ale wybrałem Madryt - stolicę Hiszpanii. Przygotowania były pobieżne. Choć zapracować na podróż było niezwykle ciężko. Zawsze powtarzam sobie, że nic, co jest czegokolwiek warte, nie przychodzi łatwo.
Beż żadnego konkretnego planu. Bez wielomiesięcznych przygotowań. Mapa tylko w telefonie. Wiedziałem, że muszę dotrzeć do Madrytu na czas, natomiast nie miałem pojęcia którędy tam dotrzeć. Udało się tylko dzięki ludziom których poznałem. Pozdrawiam wszystkich tych, którzy mnie pamiętają.
Piątek, 20 września 2013
Nie pamiętam dokładnie o której godzinie opuściłem swój rodzinny Biłgoraj, ale wiem, że był ranek, a mój pierwszy planowany przystanek miał być w Rzeszowie. Stamtąd zamierzałem kierować się na Kraków, a docelowo jechałem do Rybnika na randkę umówioną tego samego wieczoru. Miałem jakieś 500 km do przebycia i jakieś około 10 godzin zapasu. Zaczęło się nienajgorzej, bo po kilku minutach zatrzymał się pierwszy kierowca. Jednak daleko z nim nie pojechałem, może ze 20 km. Takich krótkich odcinków miałem podczas podróży na Śląsk w sumie 3. Zabawny był gość, który mówił o tolerancji dla gejów. "Ja tam nie mam nic przeciwko temu, że ktoś woli inaczej. Niech tam sobie robią co chcą. Ale po co im do tego dzieci? Jak oni sobie wyobrażają dzieciństwo takiego malucha? Przecież dzieciaki w szkole go zjedzą". Przyznaję rację temu mężczyźnie. Myślę, że większość z tych, którzy czytają ten tekst, również nas popiera.
Przez te przerwy i postoje na krótkich odcinkach straciłem jakieś 3-4 godziny. Planowałem poświęcić z godzinę na przedostanie się przez Rzeszów, potem 2 godz na Kraków. Za Leżajskiem okazało się, że największe problemy logistyczne mam będę miał za sobą. Na pewnym przystanku rozsypały mi się kartki z wypisanymi nazwami miast. Zatrzymał się facet po pięćdziesiątce dość dobrze zbudowany i zapytał:
- Dokąd pan chce jechać?
- Najchętniej na Śląsk - odparłem drapiąc się po głowie.
- To niech pan wsiada - powiedział. - Jedziemy na Śląsk.
Potem dowiedziałem się, że zobaczył kartkę z napisem "Rybnik" spośród tych porozrzucanych papierów i tylko dlatego się zatrzymał. Czasem wariatom los sprzyja, gdy dowiadujemy się, że ktoś, kto nas zabiera ze sobą, jakimś dziwnym trafem znalazł się akurat w tym miejscu i zobaczył mimo tego iż jechał autem, kartkę z odpowiednim napisem. Uznałem to za dobry znak.
Mieliśmy troszkę problemów z nawigacją, ale mniej więcej o 16 pożegnaliśmy w Pszczynie, a mi zostało 40 km. Zdążyłem na czas. Było miło, ale jak często bywa, nic z tego nie wyszło. Mimo wszystko pozdrawiam Justynkę;) kobietę, której autograf znalazł się jako pierwszy na moim wiernym plecaku. Nadal nie rozumiem, jak można z kogoś zrezygnować, bo za dobrze wygląda...
Weekend spędzony w Rybniku i planowane opuszczenie kraju w poniedziałek, 23-go września. Wylot do Las Palmas z Madrytu miałem 1-go października, więc sporo czasu. Mimo to niepewność wkradła się w moje serce, ale szybko odsunąłem od siebie te myśli, gdy spotkałem Olę, uroczą blondynkę z kręconymi włosami, byłą autostopowiczkę która podrzuciła mnie do Kędzierzyna-Koźle. Dała mi również kilka cennych wskazówek, jak np pilnowanie bagaży na plaży w Barcelonie, czy nie stawanie na bramkach we Francji. To były mile spędzony kilometry:) Na pamiątkę, zostawiłem jej (nie powiem, że nie przez przypadek) blok z kartami nazw miast, ale... Trudne sytuacje czasem wymuszają spontaniczne i często prawidłowe reakcje. Miałem swój notatnik. Pomogło.
Jeśli ktoś mi mówi, że nigdy nie podjąłby się tak trudnego wyzwania, jak samotna podróż stopem przez Europę, albo, że jestem nienormalny, lub ewentualnie jest pod wielkim wrażeniem to opowiadam mu o gościu, który zabrał mnie z Kędzierzyna-Koźle do Opola. Podpisał się na plecaku jako "Kurczak" i faktyczni jego twarz mogła kojarzyć się z takim typowym kurczakiem. Opowiadał o tym, jak zeszłego lata wybrał się z kumplem na urlop. I podczas tego urlopu jeździli stopem po Tajlandii i Malezji. Przez dwa miesiące. Wydając przy tym po 5000 zł na głowę. W tym 1/2 ceny to bilet, a pozostała to jedzenie, hotele i inne atrakcje. Mówił, że nie oszczędzali. Opowiadał o tym, jak ludzie zatrzymywali się, nawet wtedy, gdy widzieli, dwóch turystów idących z plecakami poboczem drogi. Pytam siebie: Dlaczego w Polsce tak się nie robi? hehe.
Kurczak powiedział na koniec coś takiego "Po tym jak wróciłem do pracy, koledzy będąc pod wrażeniem mówili: "o ja cie... też bym tak chciał". A ja na to: "To jedź. W czym masz problem?". Te słowa nauczyły mnie, że nie ma czegoś takiego, jak "nie mogę", "Nie da się". Rzecz polega na tym, by znaleźć odpowiedni punkt widzenia na daną przeszkodą do pokonania pewnej bariery, którą tak naprawdę jesteśmy my sami.
Następny był Maks. Młody mężczyzna z Warszawy, który opowiadał o tym, jak jego siostra podróżuje stopem po Polsce i planuje z koleżanką wyjazd za granicę. Bardzo pozytywny człowiek. Kawałek krótki bo krótki, ale liczy się gest i pozytywna atmosfera. Ważne jest też to, że uratował mnie przed deszczem. Strasznie zaczęło padać, a mój płaszcz... Był powiedzmy, niewystarczającą ochroną. Wtedy nie spodziewałem się, że kolejne krople deszczu spadną na mnie dopiero w drodze powrotnej cztery tygodnie później.
Maks wysadził mnie gdzieś pod Wrocławiem skąd zabrałem się z Jarkiem z Ożarowa. Przyjazny kierowca ciężarówki, z którym droga do Legnicy minęła tak szybko, że nie zdążyłem zauważyć. Facet cudem przeżył zderzenie z ciężarówką jadącą z naprzeciwka, gdzieś we Włoszech. Uratował się, bo nie miał zapiętych pasów i zdążył odskoczyć na drugi koniec swej kabiny. I tak jego rehabilitacja trwała długie miesiące. Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia.
Z Legnicy do Bolesławca, zabrał mnie Rafi z Zawiercia. Rozsądny młody kierowca ciężarówki, który dał mi parę cennych wskazówek. Np takich, by w Niemczech nie łazić nocą po parkingach dla tirów, gdzie nie ma takich miejsc jak bar, kuchnia, kawiarnia czy prysznic. Mówił "Niemcy to konfidenci. Wystarczy, że będzie wracał taki do domu z roboty i kątem oka zobaczy, że łazisz po takim "dzikusie" o my kierowcy, mówimy "dzikus" na takie parkingi, gdzie nawet prysznica nie ma". Zadzwoni na psy, przyjadą i cię zabiorą, albo wlepią 40 euro mandatu". Poradził kierować się na Luksemburg, twierdząc, że stamtąd 50% TIRów rusza na Hiszpanię.
Ze wskazówki odnośnie "Luksa" nie musiałem korzystać. To było jedno z dosłownie kilku aut, które przecinały wtedy ten odcinek w Bolesławcu. Musiałem się przedostać przez ogrodzenie, by wyleźć na autostradę. Ledwie zdołałem założyć swą kamizelkę odblaskową, a zatrzymał się faceta, z którym spędziłem ponad 40 godzin. Gdy otworzył drzwi powiedział:
- Ale ja nie zjadę Ci z autostrady.
- Nie szkodzi - odparłem. - Jakoś dam radę.
- Bogdan - powiedział podając mi rękę.
- Kamil.
- Dokąd chcesz jechać?
- Najchętniej do Drezna, a potem się zobaczy.
- Ja jadę do Francji.
- Do Francji? - zrobiłem wielkie oczy i niemal krzyknąłem z radości na myśl, że nie będę musiał zostawać na dłużej w Niemczech. Jakoś źle się czułem przekraczając granicę Polsko-Niemiecką. - A ja zmierzam właśnie do Madrytu!
- No to będziesz miał bliżej, bo zmierzam do Tuluzy. Tylko, że nie prosto, ale przez Paryż, potem Royan, Bordeaux i dopiero Tuluza. Trochę naokoło.
- Nic nie szkodzi. I tak dzięki tobie zaoszczędzę masę czasu.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak się cieszyłem. W nocy przejechaliśmy całe Niemcy, a już nad ranem byliśmy we Francji. Przegadaliśmy całą noc poruszając masę tematów. Od rodziny, po religię, wartości ludzie i problemy indywidualne. Budująca przejażdżka.
Wtorek. 24 Września 2013
Koło południa odwiedziliśmy brata Bogdana w Paryżu. Zjedliśmy najlepsze w Europie tureckie kebaby z Paryża i wypiliśmy trochę polskiej wódki :D Dzięki uprzejmości kierowcy, mogłem zwiedzić nieco Paryża i dorobić się zdjęcia wieżą Eiffela w tle :)
Wieczorem zjedliśmy przepyszną kolację u siostry Bogdana na północy Francji w Royan, oglądając mecz siatkówki Polska-Bułgaria. Ależ zaciskał kciuki! Wypiliśmy trochę wódki anyżowej (bardzo dziwny smak) i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pożegnaliśmy się tuż przed Tuluzą, na stacji benzynowej. Było mi trochę smutno. Muszę przyznać, że bałem się tego, iż od teraz będę zdany tylko na siebie.
Środa 25 września.
Piękna pogoda, ponad około 25 stopni i ja, a wokół praktycznie sami Francuzi. Uznałem, że skoro mam jeszcze tydzień, to mogę wstąpić do Barcelony. I to miasto stało się moim kolejnym celem. Wylazłem na autostradę, i stałem jak idiota z wyciągniętym kciukiem. Zatrzymał się gość w pomarańczowym wozie z obsługi autostrady i tłumaczył trochę po angielsku, trochę po francusku, trochę gestami, że tutaj nie wolno stać. Udawałem, że rozumiem i w końcu pojechał. Potem niestety zjawił się po raz kolejny. Tym razem nie był skory do rozmów. Dzwonił po żandarmerię. Przyjechało dwóch panów w błękitnych koszulach, czarnych spodniach i pytali skąd jestem, dokąd jadę. Odpowiadałem na pytania tłumacząc się, że nie wiedziałem, że nie wolno tak robić, bo u nas w Polsce można (bzdura, po prostu nikt mnie nie złapał:D). Oni grzecznie wytłumaczyli, że to jest dla mnie niebezpieczne, że może stać mi się krzywda i muszę zostać na terenie stacji benzynowej, bo tam nic mi nie grozi. Jeśli nie będę słuchał przyjadą i zabiorą mnie na komisariat. Kamień spadł m i z serca, ale nie dlatego, że sobie pojechali i mam spokój, lecz poczułem, że tu wcale nie jest tak źle, a ludzie to nie potwory. Siedziałem więc w dozwolonym miejscu z tabliczką "Barcelona" czekając aż ktoś się nade mną zlituje. Dobrze, że ubikacja była darmowa.
Po trzech godzinach podszedł do mnie chłopak z dredami i zapytał, czy nie zabiorę się z nim, bo jedzie do Montpellier. Zdziwiłem się, że gość od tak po prostu przyszedł i zapytał czy nie potrzebuję pomocy. Zgodziłem się mimo iż wiedziałem, że to nie jest mi za bardzo po drodze. Uznałem, że lepiej być w ruchu niż siedzieć w miejscu. Poza tym chciałem jeszcze tego dnia opuścić Francję. Myślałem, że skoro w dwa dni przejechałem prawie dwa kraje, to czemu nie uda mi się w jeden dzień przebyć 300 km? Z Hipre, przejeżdżaliśmy przez fajne góry, przynajmniej dla mnie były fajne, bo widziałem je po raz pierwszy. Ba! Francję widziałem po raz pierwszy! Moją szczególną uwagę przykuła góra Alaryka (nie wiem dlaczego).
Z Hipre rozstaliśmy się ma bramce w Narbonne. Wskazał mi kierunek, w którym powinienem się udać chcąc dotrzeć do Barcelony. Odpocząłem chwilę na fajnym rondzie i postanowiłem ruszyć w drogę. Wyszedłem za bramkę, poczekałem chwilę i zauważyłem, że kilkanaście metrów dalej stoją jakieś dziewczyny z tablicą. A raczej transparentem. Nie wiem co było na nim napisane, bo stały tyłem do mnie. Uznałem, że nic tu po mnie skoro jest tak atrakcyjna konkurencja więc poszedłem... gdzieś. Nie wiedziałem dokąd idę i gdzie jestem. Kierowałem się jedynie strzałkami. Przypomniałem sobie, jak Bogdan mówił, że Francja jest zajebiście oznaczona. Więc zaufałem tym oznaczeniom i szedłem tak brzegiem autostrady. Po kilku minutach zatrzymał się kolejny pomarańczowy wóz z obsługi autostrady. Kierowca był sam i nie mówił niestety po angielsku tylko od razu dzwonił po wsparcie... Nie mam mu tego za złe, a raczej jestem wdzięczny :) Przyjechał czarny wóz i wyszła z niego piękna brunetka w błękitnej koszuli i czarnych spodniach. Nie mówiła po angielsku, ale jej towarzysz coś tam rozumiał. Pytał:
- Dlaczego tutaj jesteś? Tu nie wolno wchodzić, to niebezpieczne.
- Szukam stacji benzynowej. Nie wiedziałem, że nie można. To mój pierwszy raz we Francji.
- Skąd jesteś?
- Z Polski.
- Aaaa Pologne. Jak się tu dostałeś?
- Autostopem.
- Autostopem? Z Polski?
- Tak. Chciałbym się dostać do Barcelony. Czy możecie zabrać mnie na najbliższą stację benzynową?
Pogadali coś po francusku między sobą i facet kazał mi zabrać swoje rzeczy. Pięknie pomyślałem, noc spędzę gdzieś w areszcie. Przynajmniej będzie co wnukom opowiadać. Wsiadłem więc do ich wozu ze swoimi bagażami. Zdziwiło mnie to, że nie chcieli mojego dowodu tak, jak tamci pod Tuluzą. W sumie to dobrze, bo pewnie miałbym przechlapane :) W pewnym momencie mężczyzna odwraca się do mnie i mówi:
- Zabierzemy cię do Barcelony.
Po czym zaczął się śmiać. Ach ten francuski humor... Przekonany, że jedziemy na jakiś komisariat, wypatrywałem już napisu "Police". Facet powiedział w pewnym momencie, że zabiorą mnie gdzieś, skąd trafię prosto do Barcelony! Nie mogłem w to uwierzyć i nie wierzyłem dopóki nie wysadzili mnie w Seigan. Jak widać na fotce po prawej, nie dało się wybrać lepszej miejscówki. Nigdy w życiu nie powiedziałem tyle razy "Merci".
W ciągu dwudziestu minut widziałem nawet kilku Polaków. Byłem jednak pewien, że na nich nie ma za bardzo co liczyć, jak się jest za granicą. Jednak nie żałuję, bo spotkałem chłopaka, którego słowa napisane na moim plecaku bardzo mi pomagały w trudnych chwilach.
"Bon courage, good luck. Alain". "Odwagi, powodzenia. Alain"
Ciemnoskóry ,młody mężczyzna rodem z Algierii, z kolczykiem w uchu, w skórzanej kurtce, który bez przerwy używał określeń typu "f*ck yeah", albo "f*ck to", czy "f*ck tamto". Podrzucił mnie do Perpignan - miasteczka, w którym spędziłem pierwszą z kilkunastu kolejnych nocy pod gołym niebem. Opowiadał mi o tym, jak sprzedał cały swój hasz, by zarobić na samochód, którym jechaliśmy. Śmiał się do łez, gdy powiedziałem, że doceniam i rozumiem jego poświęcenie dla tej maszyny. Powiedziałem mu, że jadę do Hiszpanii i że jestem Polakiem. Stwierdził, że w takim razie jadę na dziwki do Barcelony, bo podobno Polaków lubią. haha przesympatyczny facet.
Gdy wysiadłem pod wiaduktem w Perpignan, zaczynało się ściemniać. Mimo to postałem chwilę w miejscu, gdzie zostawił mnie Alain. Niestety nie udało mi się tamtego dnia dotrzeć do Hiszpanii. Ulokowałem się pod wiaduktem. Rozłożyłem śpiwór, wysunąłem nogi i ułożyłem się tak, by nie był mnie widać przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pierwsza noc była spokojna.
Czwartek 26 września 2013
Poranek w Perpignan zacząłem od ogólnej oceny swoich zasobów pożywienia. Okazało się, że nie mam właściwie nic, poza jakąś konserwą. Zdecydowałem się na głupią, ale wygodną rzecz i zostawiłem swe bagaże, czyli torbę i śpiwór w miejscu w którym spałem. Ruszyłem na w poszukiwaniu Leclerca. Wg nawigacji w nokii był 3 km od mojej lokalizacji. Stwierdziłem, że w tak krótkim czasie nic się nie stanie. Rozejrzałem się, i gdy uznałem, że nikt na mnie nie patrzy,ani żaden samochód nie jedzie. Zsunąłem się z nasypu i poszedłem w stronę centrum. Spodobały mi się kafelkowe nazwy ulic w tym przeuroczym mieście. Klimat śródziemnomorski, przy promenadzie palmy zamiast sosen. Bardzo przyjemna odmiana. Na ławce koleś, który zbijał kora i nie bał się, że ktoś go przyłapie. Ludzie uśmiechnięci. Mówili ci "Dzień dobry" mimo iż widzieli po raz pierwszy. Wszystko dobrze tylko dziewczyny niezbyt piękne, dlatego tęskniłem za Polską. Przynajmniej do chwili gdy dotarłem na plażę w Barcelonie, ale o tym później :P
Koniec końców nie znalazłem Leclerca, tzn znalazłem. Ulicę, która tak się nazywała. Zaopatrzyłem się w najbliższym samoobsługowym sklepie w bagietki, które były moim głównym źródłem energii podczas całej podróży, jakiś jogurt, wodę i chyba ciastka. Pomyślałem, że resztę zakupów zrobię, gdy będę w Barcelonie nie później niż po południu. Pomyliłem się.
Promenada w Perpignan.
Szkoda, że na tych palmach nie było owoców. Znalazłem za to miejsce w którym rosły krzewy soczystych, zielonych winogron. Troszeczkę spróbowałem, ale tylko trochę;)
Po powrocie pod mój wiadukt poczułem ulgę. Nikt nie zabrał moich rzeczy. Zjadłem pół bagietki, zerknąłem na mapę, zabrałem bagaże (jakieś 15 kg) i poszedłem. To był długi spacer, bo dobre miejsce na łapanie stopa znalazłem dopiero po 7 kilometrach, gdzieś na krańcu miasta. Na szczęście to był mój ostatni przystanek we Francji. Pożegnałem się z tym uroczym krajem, gdy spotkałem Mateusza z Polski. Młody kierowca, blond włosy, wesoły, uśmiechnięty, chyba szczęśliwy, że spotkał innego Polaka. Powiedział mi po tym, jak wsiadłem do jego dostawczego auta, że nie może zabierać autostopowiczów, ale gdy zobaczył naszywkę "Polska" na moim plecaku to po prostu nie mógł się nie zatrzymać.
Muszę przyznać, że bardziej optymistycznie co do pobytu w Hiszpanii chyba nikt by mnie bardziej nie nastawał jak on. Opowiadał o ich podejściu do ludzi o tym, że na wszystko mają czas, o wartościach, jakimi się kierują.
- Dla Hiszpanów najważniejsza jest rodzina, przyjaciele, a dopiero na końcu praca - mówił.
Mówił też o ich pozytywnym nastawieniu do ludzi, nie tylko do turystów, ale i do wszystkich. Wkrótce miałem się o tym przekonać. Zapraszam do czytania pozostałych części. Poniżej odrobina fotek zrobionych we Francji:
Dodaj komentarz