
Kadr do opowiadania pt "Byłaś moim snem". Miejsce akcji jest autentyczne. Nie wymyślone przeze mnie.
Zawsze zastanawiałem się, do jakich chwil wracają samotni ludzie, gdy zbliża się czternasty lutego. Część z pewnością tęskni za bliskością drugiej osoby. Część pewnie przeklina los za tych podłych drani, których spotkali na swej drodze i za wylane przez nich łzy. Część, tak jak ja, czuje się dobrze z samym sobą. Bez żalu do świata i nienawiści do samych siebie.
Ap-ropo nienawiści. Czy ci nienawistni bardziej nienawidzą tych, którzy odeszli, czy tych którzy zostają na zawsze, i patrzą im w twarz z drugiej strony lustra? Nienawiść jest egoizmem, a egoizm tchórzostwem. To miłość jest dla odważnych i niestrudzonych. Potrafisz całym sercem kochać kogoś, kto cię opuszcza? Nie mam do niej żalu. W pewnym sensie jestem wdzięczny za to, że mnie zostawiła. Przy niej nabrałem odwagi do czynów, o których kiedyś tylko marzyłem. Bez niej, pewnie do dziś nie wsiadłbym sam do autobusu. Wprawdzie z nią nigdy nie odwiedziłbym tych wszystkich miejsc, nie przeżyłbym tak fantastycznych przygód, nie miałbym o czym teraz opowiadać. Lecz to od niej wszystko się zaczynało. Była pierwszą myślą, po której przychodził zamiar, a po nim skutek. Była głosem rozsądku, ale ja chciałem czegoś innego. Okazało się, że nie jestem tym, kogo marzenia warto spełniać. Zostałem sam. Jak amerykańska flaga wbita w powierzchnię Księżyca. Wokół ciemność, pustka. Nic, co mogłoby mnie trzymać przy chęci istnienia. Wegetacja, dzień świstaka, schematy, których uczyłem się na pamięć. Trwałem w ten sposób tak długo, aż zapomniałem o radości, jaką dawała mi chwilami przeszłość. Dlatego nauczyłem się świadomie śnić.
Pierwszy część zadania miałem opanowaną jeszcze zanim wpadłem na ten pomysł. Nie wiem, czy pod tym względem jestem kimś wyjątkowym, ale jedno jest pewne. Od jakiegoś czasu, każdej nocy zapamiętywałem co najmniej jeden sen. Czasem trzy lub cztery. Więc miałem z górki. Ale włączyć świadomość podczas snu, jest niewyobrażalnie trudno. Może pod tym względem też jestem wyjątkowy, bo podobno innym nie sprawia to większych problemów. Właściwie to tak, jak z nauką chodzenia na rękach. Nie jest łatwo utrzymać równowagę. Stawianie pierwszych kroków także nie przychodzi od razu. Aż przychodzi chwila zwątpienia, w której można sobie darować marzenia o wchodzeniu po schodach.
Wiele nocy minęło, nim udało mi się po raz pierwszy wyśnić to, co chciałem - zobaczyć po raz drugi ten sam, najpiękniejszy samotny zachód słońca. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że będąc pięć tysięcy kilometrów od domu, siedział na jednym ze wzgórz hiszpańskiej wyspy, patrząc jak słońce kończy swą wędrówkę kryjąc się za błękitnym horyzontem Atlantyku. Piękne wspomnienie. Niewyobrażalnie ciężka piesza wędrówka, która miałem za sobą tamtego dnia znalazła kres w połowie drogi na plażę Gui-Gui. Na wzgórzu gdzieś pomiędzy Arguinegun, a Puerto Rico. Zapowiadał się kolejny nocleg w wąwozie, gdzie myszy rozdrapywały nocą moją torbę wyczuwając tam jedzenie. W każdym razie mimo czasu, wciąż wolę myśleć, że to były te mniejsze z gryzoni.
Byłem tak podekscytowany, że po raz kolejny poczułem ciepło tego samego słońca, wdychałem to samo niezwykłe powietrze, że niemal zapomniałem ponownie podpisać się na tym samym kamieniu, który miał zostać tam na zawsze. Gdy go znalazłem i skończyłem napis, usłyszałem jej śmiech. Odwróciłem się zdziwiony i ujrzałem kobietę, której nigdy nie miałem prawa zapomnieć. Nie mogłem wydobyć dźwięku z gardła. Dopiero gdy uświadomiłem sobie, że mogę się nagle obudzić, zamknąłem oczy i krzyknąłem: - Klarowność snu razy tysiąc! Zgodnie z instrukcją. Podziałało. Otworzyłem oczy, jednak jej już nie było. Starałem się ją przywołać, ale nie mogłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego. Stanąłem więc na najwyższym punkcie wzgórza, patrząc jak w kilkaset metrów niżej jakaś mała kropka mknie czarną nitką w stronę, z której ja przyszedłem. Czekałem na jeszcze jeden moment tamtego wieczoru, który był niesamowitym jego finałem. Gdy z każdą chwilą napięcie rosło, przerwał mi jej przyjemny głos. - Popsuję Ci zabawę, jeśli powiem, że Twój podpis zniknie, gdy spadnie deszcz? - uśmiechnęła się wsuwając mi palce między żebra. Skrzywiłem się z bólu i śmiechu jednocześnie. Wiedziała, że mam łaskotki. - Co Ty tutaj robisz? - zapytałem odsuwając się od niej na bezpieczną odległość. Nie chciałem znów doświadczyć tego okrutnego śmiechobóla. - Nie powinno Cię tu być. - Ale jestem - odparła. - Fakt. Jesteś. Tylko jak? Myślałem o tobie ostatnim razem, ale chyba nie powinno cię tu być. - To mam sobie iść? Zgoda. Odwróciła się i powoli ruszała w stronę klifu. Patrzyłem przez chwilę na jej figurę. Była moim ideałem, nigdy za szczupła, nigdy za niska, a jej pośladki były wręcz niczym w porównaniu z tymi niebieskimi oczami. Jak szmaragdy ozdabiały cudownie naturalną twarz, a usta sprawiały, że miękły kolana. Aż trzeba było się uszczypnąć by upewnić się, czy ten pocałunek nie był snem. - Zaczekaj! Zostań. Proszę. Nienawidziłem siebie za tę słabość do niej. Nie chciałem być dupkiem. W końcu to był mój sen. - Musisz coś zobaczyć. Zaraz będzie najlepsze. Słyszysz tę muzykę? -Mhm. - Spójrz w dół! Wskazałem palcem na dół. Do portu w Puerto Rico wpływał statek z turystami na pokładzie, którzy świetnie się bawili, przy kawałku Pitbula. Nie mogłem się oprzeć i zacząłem tańczyć w rytmie muzyki. Ktoś z dołu zaczął gwizdać i gdy pomachałem w stronę statku, ludzie odwzajemnili ten gest. Wtedy wziąłem ją za ręce i tańczyliśmy razem, nagrodzeni brawami. To było o wiele bardziej niesamowite uczucie niż samotne przeżywanie tych chwil. Patrzyłem na jej twarz. Tak uśmiechniętą jak wtedy, gdy całowaliśmy się po raz pierwszy. Patrzyła na mnie spojrzeniem szczęśliwej kobiety. A ja byłem jej wdzięczny, że pojawiła się znikąd. Wtedy dotarło do mnie, że gdy byłem tam po raz pierwszy, całe wieki temu, pomyślałem właśnie o tym, że żałuję, iż nie mogę się z nią podzielić tym, co tu mam. I oto ta chwila nadeszła. Gdy Pitbul przestał śpiewać "Dont start the party", a ludzie krzyczeć "Party dont stop", usiedliśmy i razem cieszyliśmy się ostatnimi chwilami dnia. - I co robimy teraz? - zapytała po krótkiej przerwie na kontemplację pięknych barw. - Hmm nie wiem, zaraz będzie ciemno - odparłem. - No to idziemy spać? Poczułem się jakoś dziwnie, gdy o to zapytała, ale zignorowałem narastające uczucie niepokoju. Ktoś w głębi mnie bił na alarm. Ja natomiast miałem ważniejszą rzeczy do roboty. Przypomniałem sobie, że tutaj jestem panem dnia i nocy. Pstryknąłem palcami i nastał nowy dzień. - Nie nie, idziemy dalej. Muszę zabrać cię w pewne miejsce, ale podróżujemy stopem. Chyba, że masz samochód. - Po co stopem i po co nam samochód, skoro możemy tam polecieć? - zapytała, jakby to było najzwyczajniejszą rzeczą w świecie. Uniosła się w powietrzu i zawisła kilkanaście centymetrów nad ziemią. - W sumie możemy, ale całą przyjemność w tym podróżowaniu odczuwa się wtedy, gdy moczy się obolałe stopy w słonej wodzie oceanu. Mamy do przejścia parę kilometrów, a potem łapiemy okazję. - Potwór z ciebie. Uwielbiałem, gdy tak mówiła, bo wiedziałem, że wbrew sobie, przyznawała mi w takich chwilach rację. - Nie martw się. Będzie fajnie. Poznasz Włocha Paolo. Pogadacie sobie. - Tak, jasne - odparła ironicznie. - Zostawisz mnie z nim, a sam sobie gdzieś pójdziesz. Ja nie chcę. - Nie zostawiłbym cię Czarownico - powiedziałem głaszcząc jej policzek wierzchem dłoni. - A ja tam wiem? - No to co? Kto pierwszy na dole? - I tak nie masz szans - powiedziała z podejrzanym uśmiechem triumfu. - To się okaże - odparłem. - Tylko nie spadnij, dobrze? Odwróciłem się od niej i po chwili zacząłem zsuwać się po stromym zboczu, niemal przylegając ciałem do skał. W rzeczywistości nie odważyłbym się na takie głupstwo. Gdy byłem tam wracałem ostrożnie wybierając kamienie, na których można pewnie stanąć. Wprawdzie były tam też rzadko uczęszczane ścieżki, ale większa frajda jest wtedy, dy przeciera się nowe szlaki. Spojrzałem za siebie, lecz jej nie było. Dotknąłem ziemi i stanąłem na płaskim, ciepłym asfalcie zerknąłem w stronę szczytu. Zniknęła. - Co tak długo Jaskiniowcu? - zapytała znów wbijając mi palce w żebra. Unosiła się nad ziemią. - Czekam tu i czekam. Już miałam nadzieję, że spadniesz i będziesz trochę szybciej. - Jesteś niemożliwa! Oszukujesz. - Ja? - zrobiła minę niewiniątka. - Zemszczę się za to - ostrzegłem. - Obiecuję. - Ha! Ciekawe jak? - Już ty dobrze wiesz jak - zaśmiałem się w typowy do nastroju sposób. - Zboczeniec! - Jaki znowu zboczeniec? - udawałem oburzenie. - Jak to jaki? Dziki i jaskiniowy. - Przesadzasz Czarownico. Dawniej, gdy byliśmy razem, cieszyłem się słysząc te określenia z jej ust. Zastanawiałem się, czy wszystkie pary mówią do siebie w taki sposób. Używając pozornie niewłaściwych słów, odzwierciedlają tym samym swoje uczucia. Myślę, że pod tym względem byliśmy wyjątkowi. Nigdy nie używaliśmy swych imion. Zawsze był Potwór, Bestia, Czarownica, Jaskiniowiec. Zapomniałbym o jeszcze jednym, bardzo ważnym - Wielkie Cielsko. Nawet teraz gdy o tym myślę, nie jestem w stanie pojąć dlaczego akurat tak na mnie mówiła. Nie byłem wysoki, ani gruby. A wzrostem nie różniliśmy się wcale. Choć czasem kłóciliśmy się dla draki, kto jest wyższy. Przez tych kilka magicznych chwil pod Puerto Rico na Gran Canari, było tak, jak dawniej miedzy nami, gdy nic innego się nie liczyło. Gdy wszystkie problemy odchodziły w zapomnienie, i byliśmy na świecie tylko my dwoje. Te chwile też były jak sen. Wspaniale znów przeżyć, co było bezpowrotnie stracone. - Idziemy? - zaproponowałem podając jej rękę. - Jak chcesz, to się męcz - odparła. - Mądrala z ciebie - powiedziałem z aprobatą, gdy ruszyliśmy trzymając się za ręce. Ja twardo stąpałem po ziemi, a ona lewitowała. Można by rzec, bujała w obłokach. W rzeczywistości, było odwrotnie. To ja byłem marzycielem, lekkoduchem. Nie robiłem tego, co powinienem. Dlatego odeszła. Miło było czuć, jak palce naszych dłoni znów się splatają. Nagle poczułem jak w moje nozdrza uderza dziwny, nieprzyjemny zapach. Nie zdołałem go rozpoznać, bo z za zakrętu, z dużą szybkością nadjeżdżał autobus. Spanikowałem. I gdy zamknąłem oczy nanosekundę przed uderzeniem, wyrwałem się ze snu. Byłem na siebie wściekły. Dochodziło południe. Nie dałbym rady zasnąć ponownie. Nie zwróciłem nawet uwagi na naleśniki postawione na stoliku. Miałem parę rzeczy do załatwienia. Postanowiłem napisać do niej o tym, co mi się śniło. Najprawdopodobniej zignoruje mnie, zajęta flirtowaniem z jakimś nieznajomym z internetu udając, że to nic nie znaczy. - "Dzień dobry Piękna:) - napisałem jak zawsze pieszczotliwie, bez cienia sarkazmu. - Dziś znów mi się śniłaś;) a Tobie jak minęła nocka?:) miłego dnia." - koniec wiadomości. Odpisała niemal od razu. Zdziwiłem się, że w ogóle zechciała się odezwać. - "Cześć:) ja miałam jakieś dziwne sny. Miłego;)" - "Dziwne? :) tzn jakie?:)" - "Oj nie pamiętam już. Chyba byłam z kimś i prawie nas potrącił autobus. Obudziłam się od razu." - "Dawno wstałaś?:)" - "Mama obudziła mnie koło 9". - "Rozumiem. I nie pamiętasz nic więcej z tego snu?:)" - "Rano pamiętałam. Nie mogę teraz pisać, trzymaj się:)". - "Dzięki:) Ty tez:)" Chciałem zapytać, czy wie kim był ten "ktoś", ale wolałem to przemilczeć. Czasem lepiej nie wiedzieć pewnych rzeczy. Postanowiłem, że kolejnej nocy spróbuję jeszcze raz. Zapisałem sen w dzienniku snów, jak nakazywała instrukcja. Robiłem tak od kilku tygodni, bo tak trzeba. Z niecierpliwością czekałem aż zapadnie zmrok i położę się do łóżka. Mogłem wziąć coś na sen, ale wolałem nie ryzykować. I tak bolała mnie głowa. Pewnie dlatego, że za długo spałem. Tak myślałem wtedy. Sen jak na złość nie chciał nadejść. Walczyłem długo z własną świadomością. Dopiero koło 3 nad ranem udało mi się zasnąć. Nie udało mi się przywrócić świadomości bez rozłączenia ze snem. Byłem zbyt spięty. Nie wiem dlaczego, ale ciążyła nade mną duża presja. Obudziłem się o wschodzie słońca. To, że poczułem się zrezygnowany trochę mnie rozluźniło. Ponownie zamknąłem oczy. Odpłynąłem szybko i od razu znalazłem się w tym samym miejscu, co ostatnio. Zdarzenia we śnie, biegły tym samym torem. Jednak nie było jej na wzgórzu o zachodzie słońca. Znów zabawiłem się w Boga i przyśpieszyłem czas zamieniając zmrok na świt. Pojawiłem się tam, gdzie wcześniej widzieliśmy się po raz ostatni. Chyba czekała na mnie. Wisiała w powietrzu. Skinęła na mnie palcem. Podałem jej rękę. - Witaj ponownie - odparłem. - Cześć Jaskiniowcu - odparła z uśmiechem. Dziś nie miała na sobie dżinsów i szarego body, lecz zwiewną letnią sukienkę w kwiatki. Ja natomiast byłem ubrany w te same brudne, krótkie spodenki i czerwoną bluzkę bez rękawów. Czubki nowych, drogich butów kompletnie się starły. Żałowałem, że w podróż nie zabrałem wygodnych tenisówek. Nie musiałbym zakładać kilku par skarpet, by nie czuć tak silnego bólu po odciskach na obu stopach. Tym razem byłem w swym własnym śnie, więc garderobę miałem dosłownie niewyobrażalnie wielką, a co najważniejsze, darmową. Ubrany w białą koszulę, niebieskie spodenki z białymi palmami i wygodne buty, byłem gotów. - Cóż moja Droga, przed nami Puerto Rico. Przejdziemy przez park, i wejdziemy na promenadę. - powiedziałem. - Po co? - zapytała. - Nie możemy iść po wodzie? - Właściwie, to czemu nie? - odpowiedziałem po chwili zastanowienia. W mniej niż sekundę znaleźliśmy się w wodzie. Była przyjemnie ciepła. Zanurzeni po kostki stąpaliśmy pewnie, jakby chodząc po płyciźnie. W da nie była zbyt czysta, jak to w pobliżu kurortów, lecz i tak cieszyliśmy się widokiem ryb, które pływały pod naszymi stopami. Wiatr żartobliwie chlapał nas wodą, a dzięki słońcu czuliśmy z tego samą przyjemność. Nachyliła się w pewnym momencie i chlusnęła mi słoną wodą w twarz. Śmiejąc się puściła moją dłoń i biegła w stronę plaży Amadores. - Jak mogłaś? - zawołałem i popędziłem za nią. Uwielbiałem biegać po tak płytkiej wodzie. Drażniła mnie natomiast wszechobecna sól, więc i to postanowiłem zmienić. A co mi tam. Patrzyłem na nią jak ucieka. Wiatr podwiewał jej sukienkę odsłaniając zgrabne uda niemal po same pośladki. Gdy już ją doganiałem uniosła się w powietrze i znów zniknęła mi z oczu. Zaczęło mnie to irytować i starałem się zmienić to siłą woli. Bez rezultatu. Nawet w moim własnym świadomym śnie, nie może być tak, jak chcę. Ależ żenada, pomyślałem. Obejrzałem się za siebie pewien, że stoi znów stoi za moimi plecami. Jednak i tym razem mnie zaskoczyła. Nagle czyjaś ręka wciągnęła mnie pod wodę. Po raz kolejny musiałem użyć sztuczki, by się nie obudzić. Nie lubię, gdy ktoś wciąga mnie lub wpycha pod wodę. Jednak tym razem mogłem to znieść, bo oddychałem bez problemu. Woda była słodka i oczy mnie nie piekły. Niemal się zachłysnąłem, gdy popatrzyłem jak jej długie włosy unoszą się. Otrzymałem w nagrodę cios w żebra. - Kobieta mnie bije - zacząłem jęczeć jak Jerzy Stuhr w filmie "Seks-misja". - Poddaję się. Dajcie mi wszyscy święty spokój. Roześmiała się. - Biedny Potwór - powiedziała pieszczotliwie. - Nawet nie wiesz jak - odparłem. Szliśmy chwilę po dnie oceanu, omijając porozrzucane wielkie skały. Zupełnie nieświadomie pozbyłem się butów. A może ona to zrobiła za mnie? Byłem zbyt przejęty, by się nad tym zastanawiać. Jej towarzystwem i tym, gdzie jesteśmy i co robimy. Byłem szczęśliwy widząc tyle niezwykłych rzeczy. Czując mokry piach pod stopami, jej dotyk. Patrząc na płetwonurków, którzy z przerażenia uciekli na nasz widok. Nie chciałem zadawać jej pytań. Bałem się, że zniknie na zawsze i nawet całą mocą jej nie przywołam ponownie. Byłem pewien, że ja to zrobiłem, lecz nie miałem pojęcia jak. Nie chciało mi się nad tym zastanawiać. Gdy wyłoniliśmy się z wody, ludzie leżący na plaży przy Playa del Cura, zaczęli bić nam brawo. Dumni z siebie ruszyliśmy w drogę. - Zapomniałem ci czegoś pokazać - powiedziałem i chwyciłem ją za rękę. Palcem wskazującym i środkowym dotknąłem czoła, niczym Songo w Dragon Ball Z. Kiedyś marzyłem by to zrobić. Znaleźliśmy się na promenadzie, która łączy dwie części Puerto Rico. - Co tu robimy? - zapytała. - Musisz coś zobaczyć. Uśmiejesz się - powiedziałem rozglądając się. - Szukam napisu w jednym z tych okrągłych wgłębień na murku. - Jaki to napis? - zapytała zniecierpliwiona. - Bardzo zabawny. Przekonasz się gdy go zobaczysz. Jest gdzieś tutaj. Może się rozdzielimy? - Ok. Ja poszedłem w lewo, ona zaś ruszyła w prawo. Po kilku chwilach usłyszałem jej głośny śmiech. - Znalazłam! - zawołała. Zjawiłem się przy niej w mgnieniu oka. - To niesłychane! - mówiła podekscytowana. - Tak daleko od domu, a tacy nawet tutaj się znajdą. To jedyny taki napis? - Nie - odparłem. - Jedyny w ogóle! Ktoś napisał czarnym markerem "ŁKS mistrz. 1996". - Prawie dwadzieścia lat! Nie do wiary! I w ciągu tego czasu żaden inny człowiek nic nie napisał! - Żaden. Sprawdzałem dobrze. - Polacy! Śmialiśmy się oboje, tak bardzo, że musieliśmy usiąść. Ludzie, którzy nas mijali tylko się uśmiechali. Nie patrzyli jak na parę wariatów lecz ludzi szczęśliwych. - Dobrze, to idziemy dalej? - zaproponowałem. - Jasne. Znaleźliśmy się przed jednym z tuneli tuż za Playa del Cura. Był niewielki parking i przystanek autobusowy zaznaczony białą kopertą na asfalcie. Idealne miejsce do polowania na "okazję". - Zapomniałem kartki z napisem "Mogan". A rzeczy zostawiłem rzeczy w wąwozie - stwierdziłem nieco zły na siebie. Zapomniałem przez to wszystko, gdzie jestem. - Nie szkodzi - odparła najspokojniej w świecie. - Weź moją. Sięgnęła do kieszeni sukienki, która musiała być co najmniej tak pojemna, jak kieszeń spodni Pana Kleksa. Podała mi białą tabliczkę formatu A3. O numer większą niż te, które ja miałem przy sobie. - Może Ty chcesz to zrobić? - zaproponowałem - Nie, dziękuję - odparła stanowczo. - No dobrze. Pamiętaj, nie wiesz co tracisz. - A więc zróbmy to razem! - Zgoda - odpowiedziałem mile zaskoczony jej spontaniczną propozycją. Na dodatek pocałowała mnie w policzek. Byłem za bardzo w szoku by cokolwiek powiedzieć. - Powodzenia - szepnęła. Uśmiechnęła się widząc moją reakcję. - Dziękuję - odpowiedziałem również szeptem. Szeptanie było również naszą cechą charakterystyczną. Często robiliśmy to zupełnie bez powodu, a czasem gdy rozmawialiśmy przez telefon. Powtarzałem jej, że to dobrze tak szeptać, bo wtedy lepiej słyszą nasze serca. Chciałem odwzajemnić jej pocałunek, ale odchyliła głowę. Spojrzałem na nią z udawanym wyrzutem. Pokazała mi za to język. Stanąłem na brzegu drogi. Wyciągnąłem kciuk. Objąłem ją w talii, a ona trzymała tabliczkę. Byliśmy znów jednością. Może nawet większym ideałem pary niż kiedykolwiek. Nie wiem tego na pewno. Po kilku chwilach pojawił się pierwszy samochód. Granatowy volkswagen Polo zatrzymał się parę metrów od nas. Podbiegliśmy do niego. Kierowca otworzył drzwi. To nie był Paolo, Włoch, którego się spodziewałem. Ten mężczyzna był młodszy w dodatku mówił po polsku. Znów poczułem ten sam nieprzyjemny zapach. Za nic nie mogłem go skojarzyć. - Wsiadajcie - powiedział. - Podrzucę was, bo akurat jadę w tamtym kierunku. Ale pani siada z przodu. - To nie najlepszy pomysł - powiedziałem. - Bezpieczeństwo mojej dziewczyny jest ważniejsze niż darmowa przejażdżka. - Nie jestem jego dziewczyną - wtrąciła się. - On już stracił swoją szansę. Nie wiedziałem co powiedzieć. - O czym... - chciałem powiedzieć, ale nie zamierzała słuchać i wsiadła do samochodu. Uśmiechnęła się do mężczyzny i położyła głowę na jego ramieniu, a ręką zaczęła wodzić po udzie. - Nie! - krzyknąłem głośno. Otworzyłem oczy jeszcze gdy z mojego gardła wydobywał się krzyk. Byłem w szoku. Spanikowałem. Znowu. Bałem się. Nie wiedziałem, co się dzieje. Zapisywanie tego snu nie należało do przyjemnych. Ale musiałem. Inaczej nie mógłbym do niej wrócić. Chciałem się też dowiedzieć o co chodzi z tym zapachem i dlaczego te sny tak gwałtownie się kończą. Dzień był dłuższy od poprzedniego. 12 lutego. Nie miałem pojęcia, co stało się z poprzednim dniem. Zupełnie wyparował mi z pamięci. Zastanawiałem się, dlaczego tak nagle ją tracę. Dlaczego sen, nad którym mam pełną kontrolę zostaje przerwany tak ostro i nieprzyjemnie. Może jest coś, o czym nie napisano w poradniku. Starałem się szukać odpowiedzi w różnych artykułach, forach internetowych, lecz bez skutku. Mógłbym spróbować napisać do autora poradnika, jednak nie mogłem czekać na odpowiedź, jeśli w ogóle by nadeszła. Myślałem o tym, by porozmawiać z nią na ten temat. Jednak podejrzewałem, że nie zechce mnie słuchać. Pewnie uzna, że zmyślam tylko po to, by wymusić na niej spotkanie. Cóż, jakaś to forma wymuszenia jest, jednak to zupełnie inna sytuacja. Chciałem się też dowiedzieć, czy ona potrafi robić to, co ja. Nie wiem skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł. Uznałem, że spróbuję, ale nie za dnia lecz w nocy. Kobieta, którą spotykam w swych snach, chce być blisko mnie. Może... Ach, nie ważne. Może, może, może... Zbyt dużo wątpliwości. Znałem jednak sposób, by się tego dowiedzieć. Jest ktoś, lub coś znające odpowiedzi na wszystkie pytania. Bałem się spotkania z tą postacią, ale było mi to potrzebne. Sen nadszedł blisko 4 nad ranem, było coraz gorzej. Stałem na tym samym wzgórzu. Zamknąłem oczy i zawołałem najgłośniej jak mogłem. We śnie ziemia się zatrzęsła, a ze zbocza spadały skały, przecinając drogę, wpadały do oceanu. - Mój Opiekunie! Przyzywam Cię! Przez chwilę miałem wątpliwości, czy użyłem właściwych słów. Poczułem jednak podmuch mroźnego wiatru, a drobinki pyłu naskalnego zamieniły się w niewielki wir. Wprawdzie sięgał wysoko ponad moją głowę, ale nie wzbudzał mojego przerażenia, lecz ciekawość. Prawidłowa reakcja. Nie wiedzieć czemu, uklękłem na kolano, pochyliłem głowę i powiedziałem: - Dziękuję Ci Panie, za Twą dobroć. Jestem rad, że przychodzisz z odpowiedzią na moje pytania, wszak twa wiedza jest nieograniczona. - Powstań - odezwał się głos z wnętrza wiru. Zastanawiałem się, czy to wiatr do mnie mówi, czy może straciłem na chwilę świadomość. - Możesz zadać trzy pytania. Zastanów się dobrze, czy sam nie jesteś w stanie znaleźć odpowiedzi. Kusiło mnie, by zapytać o wyniki najbliższych spotkań Ligi Mistrzów, albo losowanie Lotto. Właściwie to taki miałem zamiar i dlatego chciałem nauczyć się świadomie śnić - z chciwości. A może z lenistwa? Nie ważne. Powstrzymałem się jednak i postanowiłem poświecić swoją przyszłość milionera. - Dlaczego ona pojawia się w moich snach? - zapytałem. - Bo nigdy nie przestałeś jej kochać - powiedział moim głosem. - Albo nigdy nie przestało Ci się to wydawać - powiedział jej głosem. Wkurzyło mnie to, bo takiej odpowiedzi mogłem się domyśleć. Zmarnowałem pierwszą szansę. - Dlaczego nie mogę mieć nad nią kontroli? To mój sen. - Ona nie jest częścią Twojego snu. Chciałem rzucić "jak to?" albo inne podobne głupstwo, jednak w odpowiednim momencie ugryzłem się w język. Odetchnąłem głęboko. - Dlaczego moje sny kończą się tak nagle? - Zmarnowałeś pytanie. No wiesz co? A idź w pizdu - odezwał się surowym głosem mojego ojca. - Po jaką cholerę piszesz ten dziennik? Jesteś frajerem. Nigdy się nie nauczysz. Byłem w szoku. Tym razem świadomie wyrwałem się ze snu. Zerknąłem na zegarek. 8.30. Jeszcze mam czas, by wrócić. 13 lutego. Przeglądałem pospiesznie ostatnie zapisane strony. Szukałem prawidłowości, jakiejś reguły, ale miałem zbyt mało danych. Jedyną cechą charakterystyczną była bliskość mojego szczęścia. W dwóch ostatnich snach, byłem oczarowany tym, że jestem z nią. Na krótko przed pojawieniem się zapachu zapominałem o tym, że to sen. Może to było przyczyną. Jest tylko jeden sposób, by to potwierdzić. O dziwo szybko zasnąłem. Znalazłem się nie na wzgórzu, nie na przystanku autobusowym, lecz w Mogan - miasteczku w centrum wyspy, z którego mieliśmy jechać na Gui-Gui. Stałem ubrany tak, jak przed pojawieniem się tego obcego Polaka. Liczyłem, że ona znów niespodziewanie uderzy mnie w bok albo wsunie palce między żebra. Jednak nic takiego się nie stało. Traciłem cierpliwość i przywołałem Helen - holenderkę, która zabrała mnie do Tesartico. Tesartico jest miasteczkiem, które leży w zachodniej części wyspy. Prowadzi z niego pieszy szlak przez góry na najpiękniejszą plażę na Gran Canari. Helen pojawiła się w swym wielkim, wypożyczonym Jeepem, w którym nie zamykały się do końca tylne drzwi. Powitałem ją po angielsku, ona odpowiedziała: - Miło mi Cię znowu widzieć, Kamil! - Mi Ciebie też, Helen świetnie wyglądasz. - Dziękuję. Mam dla Ciebie prezent. Na tylnym siedzeniu pojawiła się znikąd moja Czarownica. - Porozmawiajcie sobie - powiedziała Helen. - Nie będę wam przeszkadzać. Skupię się na drodze. - Nie wiem jak Ci dziękować - powiedziałem. - Och, i tak jadę w tamtym kierunku więc czemu miałabym was nie zabrać? - machnęła ręką. Poprawiła lusterko i wrzuciła bieg. Znów ten sam tekst. Ale przynajmniej nie śmierdziało. Na początku. - Dlaczego tak nagle wczoraj znikłeś? - zapytała. - Nie wiem jak to powiedzieć... - Acha? - Mogę być z Tobą szczery? - Chyba nawet musisz. - Dobrze więc. Chcę powiedzieć Ci, że nie sprowadziłem Cię tutaj. Do mojego snu. Nie wiem jak to się stało, ale zjawiasz się po prostu nagle. Cieszę się, bo wreszcie mogę dzielić z Tobą to, co przeżywałem w samotności. A właściwie jest to coś znacznie piękniejszego. Bo te wspomnienia, choć senne, są prawdziwe. Tutaj jesteśmy niczym nieograniczeni. Miałem wrażenie, że ona nic z tego nie rozumie. Patrzyła na mnie tak jakoś dziwnie. - Muszę cię o coś zapytać - kontynuowałem. - Jak to się dzieje, że za każdym razem pojawiasz się przy mnie? Uśmiechnęła się tak słodko, że łza zakręciła mi się w oku na ten widok. I powiedziała coś, co sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Nie rozumiałem części z tego, co mówi. - Bo chcę być tu z tobą. To także jest mój sen. I ja potrafię śnić w ten sposób. Świadomie. I za każdym razem chcę być przy tobie. Obserwowałam cię od wielu nocy, lecz prawie zawsze byłeś daleko. Uciekałeś mi. Czasem zdarzało się, że spotykaliśmy się. Wtedy własnie pisałeś, że ci się śniłam. Pisałeś mi kiedyś, że gdy byłeś na tej wyspie, śniłam ci się niemal co noc. Więc postanowiłam czekać. Właśnie tam. Na wzgórzu z widokiem na Puerto Rico. Tam, gdzie leżał podpisany twoim imieniem kamień. Oglądałam mnóstwo samotnych zachodów słońca. Setki. Ty pojawiałeś się tutaj tylko na chwilę. Nie widziałeś mnie, a ja nie mogłam cię zatrzymać. Trzymałem ją mocno za rękę. Nigdy nie mówiła mi takich słów. Nigdy w oczy. Siedziałem w milczeniu, próbując powstrzymać wielkie wzruszenie. - W końcu, gdy się zjawiłeś i miałam cię blisko, ale byłeś taki... Nieobecny. Zniknąłeś mi dwa razy. - Zaczekaj - poprosiłem. - Możesz mi opisać te chwile, w których tak znikałem? Pokręciła głową. - Proszę. Muszę wiedzieć. - Ok. Za pierwszym razem wepchnąłeś mnie pod autobus, a za drugim kazałeś wsiąść do auta jakiegoś zboczonego Polaka. Wiesz, że nie lubię jeździć autostopem, to na dodatek robisz mi takie rzeczy... Znów poczułem ten sam zapach. Zwiastun rychło nadchodzącej rzeczywistości. Spojrzałem na Helen, lecz to nie była ona. To byłem ja. Mężczyzna, który nie umiał prowadzić. Jadąc krętą wąską ulicą, zaczął przyspieszać zamiast zwalniać. Widziałem jak auto zbliża się do barierki. I za moment spadnie w przepaść. - Trzymaj mnie mocno! - zawołałem. Znów użyłem sztuczki ulubionego bohatera z dzieciństwa. Znaleźliśmy się na początku ścieżki prowadzącej na Gui-Gui. 2h 15m średni czas przejścia. Najwyższy punkt 535 m nad poziomem morza. Średni poziom nachylenia 65%, najwyższy 78%. Odległość do plaży to 4 km. - 4 km w ponad dwie godziny? - nie mogła w to uwierzyć. - Spójrz tam w górę, gdzie prowadzi ścieżka. Widzisz szczyt? - Nie. - No właśnie. Przysłaniają go chmury. Ale nie martw się, potem będzie z górki. - Nie musimy iść. - Wiem, ale mam przeczucie, że gdy używam tych sztuczek we śnie, moja świadomość nie wytrzymuje i się budzę albo coś nas wtedy znajduje i sen się wyłącza. Zupełnie jakby w kinie ktoś w najlepszym wyciągnął wtyczkę w gniazdka. Wiesz, za pierwszym razem gdy Ci zniknąłem - zacząłem wyjaśniać, gdy ruszyliśmy. - W mojej wersji wjechał w nas autobus. Drugim razem, gdy zatrzymał się samochód, kierowca chciał byś usiadła obok niego. Wtedy też powiedziałaś, że nie jesteś moją dziewczyną i położyłaś głowę na jego ramieniu, a rękę na udzie. Obudziłem się z krzykiem. - Bestio ty - powiedziała drżącym głosem i przytuliła się do mnie tak mocno, że poczułem bicie jej serca. - Myślałem, że to dlatego, że nie możemy być blisko siebie. Teraz uważam, że to dlatego, bo przesadzam z fantazjami. Chodźmy już. Musisz to ze mną zobaczyć. Pocałowałem ją. Mimo iż bałem się, że góry, które nas otaczają zaraz zwalą nam się na głowę. Ona odwzajemniła pocałunek. - Bałam się - powiedziała. - Ja też. - Ale mi chodzi o to, że bałam się, że nie będziesz mnie umiał ochronić. Że nie ochronisz mnie przed samym sobą. Dlatego odeszłam od ciebie. Nie dawałeś mi nadziei na to, że może być dobrze między nami, a ja tak bardzo tego chciałam. Zawsze wybierałeś najprostszą drogę, zupełnie tak, jakby Ci się nie chciało o mnie w ogóle starać. Może i mnie kochałeś, ale nie dałeś mi tego poczuć. Odcinałeś się ode mnie, gdy było mi najbardziej ciężko. - Przepraszam Księżniczko - tuliłem ją mocno. - Obiecuję, że od teraz wszystko będzie inaczej. Jeśli tego zechcesz. Jeśli tylko dasz mi tę szansę. Nie chcę cię stracić. Nie mówię tego, bo boję się być sam. Nie odczułbym tego. Mógłbym spotykać się z kobietami. Ale ja chcę ciebie tak naprawdę. Zawsze to ty jesteś w mojej pamięci i tak już zostanie. Może jestem przeklęty i nie wolno mi z tobą być? Pytałem wycierając łzy wierzchem dłoni. - A może dlatego, że jesteś Jaskiniowcem? - odpowiedziała czyniąc podobny gest. Zcałowałem łzy z jej policzków. Znów poczułem ten smród, a kilkadziesiąt metrów niżej zauważyłem człowieka z wielkim psem. - Ja go chyba znam - powiedziała. Wtedy mężczyzna spojrzał w naszą stronę i puścił psa. - Myślisz, że to przez niego rozdzielamy się w snach? Nie było czasu na wyjaśnienia. - Cygan, bierz! - Uciekajmy! - zawołała. - Nie! Ja zostaję! - podniosłem ciężki kawałek wulkanicznej skały i cisnąłem w dół w kierunku psa. Zdołał uskoczyć. Zbliżał się szybko. Był coraz większy. Podniosłem jeszcze większą skałę i tym razem potwór stoczył się w dół porywając ze sobą swego pana. - Ależ się bałem - powiedziałem, lecz ona znów mi gdzieś zniknęła. Zobaczyłem ją w dole. Rozmawiała z tym mężczyzną, który spuścił psa, a przed chwilą spadł ze skały. Odwróciła się od niego wściekła. Gdy próbował ją zatrzymać zepchnęła go w przepaść. - Ratuj mnie! - krzyczał. - Czy może "ratuj się"? Nie byłem pewien także, do kogo z nas to wołał. Przepadł. - Kto to był? - Ktoś, kto nie chciał się ode mnie odczepić. - Ktoś taki jak ja? - zażartowałem. - Nie - odparła. - Cały czas się wtrąca w moje sny. Za każdym razem wieczorem pisze do mnie, a potem mam przez niego koszmary. - Ja też to robię przecież. Uśmiechnąłem się. - Ale to nie Ty. Nie mam takiej pewności, dodałem w myślach. - Jestem z ciebie dumny - powiedziałem całując ją w policzek. - Dziękuję, że nie uciekłeś. - Broniłem nas. Nie mogłem tego zrobić po raz kolejny. Koniec naszych zmartwień. Rozmawialiśmy całą drogę na szczyt. Zatrzymaliśmy się na drobny posiłek z owoców kaktusa, który jako jedyny rósł na tym szlaku. Byłem zapobiegawczy i bez wyjmowania kolców z języka i ust. Siedzieliśmy przez chwilę na środku ścieżki i ruszyliśmy w dalszą, łatwiejszą drogę. Schodziliśmy w dół znacznie szybciej. W ogóle nie czuliśmy wysiłku. Widoki zapierały dech w piersiach. Szczyty gór skryte w chmurach, zbocza czarnych skał porośniętych mchem. Minęliśmy miejscową chatkę człowieka, który podróżował na ośle. Gdy dotarliśmy do plaży, było samo południe. Ruiny domu na brzegu klifu pilnowały nas dwojga niczym strażnik. Byliśmy odcięci od świata. Przed nami niekończący się ocean. Za nami wysoka na kilkadziesiąt metrów czarna ściana skał. Plaża była na wpół pokryta kamieniami i piachem. Zdjęliśmy buty, gdy minęliśmy kamienistą część plaży. Zrzuciliśmy ubrania pozostawiając je na skraju piaszczystej granicy, gdzie sięga woda podczas przypływu. Miała na sobie ten sam strój kąpielowy. Biustonosz, którego nigdy nie umiałem rozpiąć i sznurowane majtki, które ulegały po jednym pociągnięciu. Plaża i ocean były tylko nasze. Nie musiałem dbać o prywatność. Los zaczął nam sprzyjać. Kąpaliśmy się nago w Atlantyku. Pamiętam, jak kiedyś mi obiecywała kąpiel, ale na pewno nie miała na myśli tego. Pływaliśmy długo. Nie mogliśmy na wierzyć się tym szczęściem. Usiedliśmy bez ubrania na północnej części plaży. Objęła mnie ramieniem i szepnęła: - Teraz pokaż co potrafisz, Jaskiniowcu. Bez namysłu odwróciłem się w jej stronę i chciałem pocałować. - Nie to mam na myśli zboczeńcu ty! Rozpal ognisko i upiecz mi kiełbaski. - Aaaaa, no tak. - Co za jaskiniowa Bestia z ciebie! - Już się robi Księżniczko Jaskiniowa! O drewno byłoby trudno, bo przy plaży nie rosły żadne drzewa poza palmowymi krzewami. Teleportowałem się do Polski, do dobrze znanego lasu i znalazłem stos suchych sosen. Trochę się pokułem igłami, ale było warto zobaczyć jej uśmiech zadowolenia. Gdy ja byłem w lesie, ona robiła zakupy. Pomyślałem, że chciałbym zobaczyć miny ludzi na widok nagiej kobiety, która znikąd pojawia się w supermarkecie. Zapaliłem stos palcem wskazującym. Szybko zajął się ogniem. Znaleźliśmy dwa kijki, na które nabiłem przygotowaną przez moją Czarownicę kiełbasę. Przysunąłem się do niej, objąłem ją ramieniem. Okryła nas kocem, który wyczarowała w magiczny sposób. Zaczęliśmy się całować. - A co z kiełbaskami? - zapytałem. - Mogą poczekać. Mam ochotę na inną. - I kto tu jest zboczony? - Jak to kto? Jaskiniowiec. Im bardziej sobie docinaliśmy, tym większą mieliśmy na siebie ochotę. - Teraz możesz się mścić - szepnęła mi do ucha obejmując udami. - Rób to długo. Słyszałem, że tego rodzaju przyjemności w snach są spotęgowane, ale to, co przeżyłem z nią na plaży, przy ognisku, było czymś do czego nigdy nie znajdę właściwego porównania. - Co teraz z nami będzie? - zapytałem gładząc jej nagie plecy przykryte kocem. - Teraz będziesz musiał pokazać mi, że naprawdę chcesz o mnie walczyć. - To znaczy, że możemy umówić się dziś na herbatę? Miałem w myślach Walentynki i dzien, który chciałem z nią spędzić. - Nie. - Dlaczego? - Bo już jest za późno. - Co to znaczy? Nie odpowiedziała. Ogień zgasł, a zamiast zmroku zrobiło się jasno. To popołudniowe słońce wpadało przez okno do mojego pokoju. Otworzyłem oczy. Rzuciłem okiem na telefon. 13.30. Mogło być gorzej, pomyślałem. Na datę zwróciłem uwagę dopiero przy sprawdzaniu poczty. Ponad setka spamu i parę maili z przypomnieniem o rachunkach. 19 lutego. Pojąłem czym był ten dziwny zapach. To mój pot i spleśniałe naleśniki, które leżały na stole od ponad tygodnia. Nie obudziłem się ani na chwilę w ciągu ostatnich siedmiu dni. A wszystko było snem.
Dodaj komentarz